Tytuł tego tekstu skopiowałem z artykułu Roberta Kościelnego (Warszawska Gazeta Nr 11/17) i tak też zastanawiam się, czy nie szkoda życia na ciągłe przepychanki między różnymi opcjami politycznymi. W 2015 roku demokracja dokonała wyboru nowej opcji i nowej władzy, odstawiając od rządów skompromitowaną do cna partię mającą w swojej nazwie obywatelskość (że niby reprezentują obywateli). Było to jak najbardziej słuszne i logiczne, bo w wyniku licznych afer sami siebie wyeliminowali z politycznej gry. Nowa władza szybko pokazała, że można inaczej, że można wyprowadzać kraj z zapaści gospodarczej, że można dokonać wielu jeszcze innych sensownych i korzystnych dla kraju posunięć.
Nie jestem ślepym czy bezkrytycznym zwolennikiem nowej władzy. Widzę jej niedociągnięcia i widzę również dziwne ruchy niekorzystne dla polskiego interesu narodowego. Nie będę o tym tu pisał, bo można sięgnąć do wielu tekstów, chociażby do tekstu prof. Jerzego Roberta Nowaka z tego samego numeru WG. Jednak muszę wylać na papier te słowa goryczy i bezsilności, gdy widzę, jak tzw. totalna opozycja deprecjonuje, widoczne dla każdego, osiągnięcia tej władzy, jak próbuje się niszczyć znane nazwiska, jeśli tylko pochwalą tą oczywistą oczywistość. Ze złośliwą satysfakcją ujawnia się ludzi, którzy żyjąc w tamtych czasach i uwarunkowaniach podpisywali z tamtą władzą różne cyrografy (vide przypadek aktora Jerzego Zelnika), bo byli młodzi, bo nie widzieli już sensu walki o pryncypia, gdy samo życie wymagało pogodzenia się z losem. Chylę czoło przed wszystkimi, którzy takiej postawy nie przyjęli, ale też przyjmijmy do wiadomości, że większość społeczeństwa chciała jakoś żyć, że została spacyfikowana (vide 20 tysięcy wymordowanych żołnierzy podziemia antykomunistycznego, z których ostatni został wytropiony i zabity w 1963 roku). Dlatego uważam, że do krytyki tamtych czasów a zwłaszcza oceniania ludzkich postaw z tamtego okresu mogą być upoważnione jedynie osoby, które właśnie w tamtych czasach mieli 20, i więcej lat i mogli te decyzje podejmować.
Oceniajmy ludzi po ich obecnych postawach. Jakoś dziwnie nie widać nagonki na różnych teplitzów, bonich, rosatich, czy innych im podobnych. I dzieje się tak tylko dlatego, że ta bardzo liczna grupa dołącza do krytykantów obecnej władzy. Nie ważne co jest dobre dla Polski, ważne jest aby po prostu niszczyć tych „nie naszych”. A nieświadome tych gierek społeczeństwo daje się podpuszczać i dołącza do różnych, coraz durniejszych manifestacji. Nie wiem czy już sięgnięto dna, ale ostatnia w obronie prawa do aborcji może do tego tytułu kandydować. Kto widział hasła noszone przez uczestniczki będzie wiedział, o czym piszę. Czy o to chodzi, żeby ludzi skłócić? Kto tym steruje? Gdzie jest ta trzecia siła? Bo gdzie dwóch się bije…
W Polsce mamy obecnie chaos i zatrzęsienie różnych grup, grupek, stowarzyszeń i każde widzi tylko swój czubek nosa. Tysiące pożytecznych idiotów (niestety ten epitet jest adekwatny do zachowań tych ludzi) daje się zwodzić oszustom, genderystom, czy innym cudakom. W Sejmie P0słowie cieszą się i tupią, z tego że wbrew stanowisku polskiego rządu, wybrano zgłoszonego przez Niemcy, a szkodzącego Polsce starego-nowego „króla” Europy. Żenada totalna. Chciało, by się zacytować Dołęgę Mostowicza: „Z kogo się śmiejecie głupcy, z samych siebie się śmiejecie”.
W swoim artykule R. Kościelny pisząc o czasach Solidarności stawia pytanie: „Czy potrafimy skrzyknąć się tak jak wtedy? Zorganizować się, obrać przywódców, wyznaczyć cele i opracować metody ich realizacji?”. Ja także pytałem w swoich artykułach puszczanych w Internecie: Czy Polacy są w stanie/czy potrafią się pogodzić? Obawiam się, i piszę to ze smutkiem, że chyba już nie potrafimy?! Bo jeśli nawet odrzucimy zajadłych i świadomych przeciwników Polski niepodległej, przeciwników Polskiej Racji Stanu – to i tak natrafimy na ponad 120 organizacji patriotyczno-narodowych, które między sobą żrą się w najlepsze (kto nie wierzy niech poczyta w Internecie). Każda z tych 120 organizacji uważa siebie za tą jedyną, prawdziwą. Innych oskarża o „zażydzenie”, lub współpracę ze Wschodem lub Zachodem. Koszmar. A najgłośniej krzyczy tzw. pokolenie „saskich miernot”. Nawet Pan Prezes, wydawałoby się zręczny taktyk, nie potrafi zjednać dla siebie olbrzymiej rzeszy młodych Polaków-patriotów z „Marszu Niepodległości” i 11 listopada umyka (czy jak to klasyk powiedział – „czmycha”) do Krakowa. W tej sytuacji ludzie wycofują się do własnych spraw, bo SZKODA ŻYCIA.
Bogusław Homicki